
Współczuję Ci kobiet. Wcale się nie dziwię, że wolisz oglądać mecze, niż nieambitne filmy o miłości. Wszędzie nas tym atakują, w książkach, w reklamach, pokazują, jak to fajnie jest być z kimś, dzielić z nim każdą chwilę szczęścia i smutku. I większość kobiet w to wierzy, zapatrzone w nieistniejące ideały.
Muszę Ci coś wyznać. Za każdym razem, kiedy mamy się spotkać, robi mi się niedobrze. Jedni mówią na to "motylki w żołądku", ale jak dla mnie to jest zwykła potrzeba natychmiastowego wyrzygania się, kiedy tylko pomyślę, że z każdą chwilą cały mechanizm zaangażowania i odpowiedzialności rozpędza się coraz bardziej. Jeżeli to są te motylki, to ja mam w dupie takie motylki. Prosty wniosek - miłość kojarzy mi się z przewlekłym nieżytem żołądka. Po co pchać się w coś takiego? To trochę tak, jakby się zdecydować: "Tak, chcę mieć sraczkę przez trzy miesiące!"
Po co się wiązać, skoro nie zawsze mam ochotę mieć Cię przy sobie? Nie mam ochoty spędzać z Tobą każdego dnia, ciągle na Ciebie patrzeć? Że niby jestem egoistką? Nie, wręcz przeciwinie, tu wcale nie chodzi o mnie, tylko o Ciebie. O osobę na drugim końcu smyczy- z uczuciami, mózgiem i całą resztą tego ścierwa. Jak ja mam być odpowiedzialna za kogoś, skoro nie umiem być odpowiedzialna za siebie samą? Zastanawiałeś się nad tym? Wiesz że te dwa słowa, stabilizacja i miłość, to wcale nie jest dla mnie cel? Bo stabilizację i miłość pokazują filmy, dla mnie to jest smycz i sraczka. Wcale nie chcę tego osiągnąć. Kiedy minie etap poszukiwania, wycofuję się, bo nie chcę więcej. I w zasadzie czemu takie poszukiwanie miałoby być złe? Może dlatego, że wydaje się płytkie, że śmierdzi samotnością? To nieprawda. Bo skąd wiesz, może zabawa w dom wcale mi się nie spodoba? Nie pozostaje nic innego jak sprawdzić, czy mam rację, prawda? Ale wtedy będziemy już na takiej krótkiej smyczy... oboje obsrani po uszy.
("
Panie, kup pan czosnek", 2009)