piątek, 12 lutego 2010

Dywagacje o poranku


Wszystkie suki przeszłości, w zwartym stadzie - wypierdalać! Dość już światów, gdzie słońcami są żyrandole z pokruszonego szkła i energooszczędnych żarówek. Żeby móc tak oddać życie w nieistniejące dłonie aresowej córki, jak podawało się matce zabawkę z Kinder niespodzianki, zbyt skomplikowaną by złożyć ją krótkimi, niesprawnymi palcami kilkulatka. I zapchać się czekoladą, kofeiną, bezkształtną bryłą węglowodanów, białek, tłuszczy, i potasu na skurcze, i nauczyć się rzygać bolesnym kwasem, wyciśniętym z cierpień, który będzie wyżerał dziury w ścianach i podłodze mojego niewidzialnego więzienia. Przynajmniej do czasu połknięcia grudy ołowiu na brzegu Morza Egejskiego, kiedy czas wyryje na skórze głębokie kurze łapki od zbyt częstego zaciskania powiek.
I tego właśnie chcę, bez wstydu wyjść na zewnątrz w środku zimy, okręcona w płaszcz ze słoniny, karmić sikorki. Pozwolić im zeżreć mnie całą, rozdziobać do samej wątroby która nigdy nie odrośnie.
Nie płacz ruda, chłopaki nie płaczą.

2 komentarze:

TP pisze...

Dosyć ohydny obraz się jawi w tych słowach.

madzia pisze...

Nie lepiej żeby te kurze łapki jednak od śmiechu były? Idzie wiosna, psie kupy się topią. To zawsze jakiś powód do radości;)

Fenn.