
Wokół mnie jest tyle głosów, tyle krzyku. Najmniejszy szmer staje się dla mnie hałasem.
Nie ostrzegłam Cię, ćwierkanie wróbla na wierzbie, pisk jaskółek, samochody w oddali na skrzyżowaniu, zatrzymują się, przejeżdża tramwaj, bawiące się dzieciaki cztery piętra niżej, raz dwa trzy za siebie, raz dwa trzy, schowałeś się za czerwonym autem,
znajomość ze mną kończy się niepotrzebnymi udrękami, staję się tylko ciężarem, wiesz?, gdzieś przejeżdż motor, słychać go wyraźnie, o, teraz szczeka pies, niech go ktoś uciszy, pewnie szczeka, bo się boi, z drugiej strony mój kot trzeszczy kartonowym pudłem, wiercąc się na nim, jaki to drażniący odgłos,
niczego dla mnie nie poświęcaj, nie myśl o mnie zbyt wiele i nie stawiaj na pierwszym miejscu, bo nie chcę, żebyś tego żałował, za zamkniętymi drzwiami słyszę dźwięki płynące z telewizora, cholera, wyłączcie to pudło, i tak nikt tego nie ogląda, po prostu kiedy jest wyłączone, w domu robi się sztucznie, jeszcze ktoś gada przez telefon o rzeczach, które tak naprawdę gówno interesują słuchacza po drugiej stronie, może chcesz herbaty, nie, nie chcę, dopiero co sobie zrobiłam,
po przekroczeniu pewnej granicy sprowadzam na innych tylko cierpienie, mieszam łyżeczką w pomarańczowo-białym kubku, mokre ziarenka cukru obijają się o metal i ścianki, wszystko dzwoni, tysiące dzwoneczków dają koncert w herbacianym stawie, kot drapie w drzwi, pazurami napiera na drewno, szczękają szyby, drewno piszczy, jakby czuło ból, drzwi otwierają się, kot wychodzi, przekręca się klamka, cholera, przecież one się zawsze cicho zamykały, dlaczego akurat w tym momencie musiały trzasnąć,
za każdym razem myślałam, że będzie lepiej, ale było tylko gorzej, coraz gorzej, klawiatura huczy mi pod palcami, bum, bum, bum, każdy klawisz jak trzask bata, znowu motor, ptaki, raz dwa trzy za siebie, nie, nie chcę herbaty, domofon, odejdź, pies cieszy się, myśli, że ktoś zabiera go na spacer, wychodzą, zamykam okno.
Właśnie tak brzmi cisza. Pisk w uszach.
Pustka w głowie.