
Zawsze chciałam wierzyć, że w moim życiu są ludzie-kamienie, i jeśli ja byłabym rzeką, to oni stanowiliby granicę między mną a ziemią. I chodź wszyscy zawsze powtarzali mi, że jestem silna, że ze wszystkim daję sobie radę i umiem się wziąć z życiem za bary, to jednak zawsze znalazł się ktoś, kto powiedział "gówno prawda, Tobie trzeba pomóc", i miał rację. Ludzie-kamienie oddzielali mnie od dna, układali tamy, żeby mnie chronić, bądź wręcz przeciwnie- dawać pewnego rodzaju odskocznię, aby móc się oderwać od rzeczywistości. Jednak po jakimś czasie okazało się, że żaden człowiek nie jest kamieniem, nie może nim być. Każdy z tych ludzi to część rzeki, stanowi osobny nurt, i ze swojej stałości traci właściwie wszystko.
Gorzej, jak takim kamieniem dostanę w łeb. Jeszcze gorzej, jak w plecy.
Jednak w niektórych wypadkach to ja staję się wtedy takim kamieniem. Stałym, niezmiennym. I niezmiennie, stale wybaczam, choć nie zapominam. Za to ich kamienne trwanie w moim życiu.
1 komentarz:
Człowiek robi czasem to co musi, mimo że cholernie go to boli i nie chce tego... :(
Prześlij komentarz