wtorek, 26 października 2010

L jak lubienie


Lubię patrzeć mu w oczy i zakładać mu okulary i głaskać po włosach i zdejmować mu okulary i dotykać jego zarostu i kiedy jego zarost dotyka mnie. Lubię wcierać mu krem w dłonie i wycierać mu usta i podsuwać mu talerz, gdy już nie mogę, i zaglądać mu przez ramię, kiedy gotuje, i czuć jego dłonie na brzuchu kiedy zmywam. Lubię kiedy dosypuje mi cynamon do kawy i kiedy robi mi śniadanie, lubię kiedy za każdym razem pijemy "za miłe spotkanie" i domykać za nim szafki i szuflady i przypominać mu, co miał zrobić i co gdzie trzyma, i uśmiechać się do niego z okna gdy idzie do pracy, i patrzeć co chwila na zegarek kiedy już pora, by wrócił. Lubię mu mówić, by na siebie uważał, i kiedy nazywa mnie w nowy sposób. Lubię kiedy stoi w sklepie i nie wie co chce, i kiedy jeszcze czyta książkę, kiedy ja już zasypiam, i lubię budzić się w nocy, gdy zabiera mi kołdrę i kiedy przeciąga mnie na swoją stronę łóżka. I lubię kiedy robi mi zdjęcia z zaskoczenia i kiedy całuje mnie w nogę jak ma okazję, i kiedy wieczorem zapala świecę a rano podwija rolety. I lubię jak pachnie sadzą i lubię oglądać z nim księżyc, i całować się gdy oboje zjemy czosnek, i kiedy podaje mi wodę w środku nocy i kiedy siedzi przy komputerze i pisze. I lubię, kiedy wiezie mnie samochodem, choć nie lubi prowadzić, i kiedy daje mi kwiaty i kiedy całuje moje powieki kiedy płaczę. Lubię, kiedy każdy kawałek mojego życia napełnia magią.

piątek, 17 września 2010

Kłębek myśli XIII


chcę pisać o tobie
twoim imieniem wesprzeć skrzywiony płot
zmarzłą czereśnię
o twoich ustach
składać strofy wygięte
o twoich rzęsach kłamać że ciemne
chcę
twoje imię z gwiazdami zmieszać
z krwią
być w tobie
nie być z tobą
zniknąć
jak kropla deszczu którą wchłonęła noc.

mam szczęście!

mam szczęście!
krzyczą dzieci
chwytając piłkę
z nurtów wody

a ono - na niebie świeci
roześmiane złotem - młode

wyciągnij rękę - zamknij
płonący krążek w pięści
i głośno - głośno krzyknij
- mam szczęście -

H. Poświatowska

piątek, 27 sierpnia 2010

Kłębek myśli XII


Nie chcę nigdy więcej drżeć ze strachu na dźwięk klucza przekręcanego w zamku.

piątek, 20 sierpnia 2010

W rowie z decyzjami


Często zastanawiałam się, na jak wiele jestem gotowa, by coś zmienić w swoim życiu. Bo przecież mamy w życiu nie tylko to, na co się godzimy, ale również to, na co się odważymy, a ja zawsze byłam tchórzem. Nawet teraz mam chwile, gdy podwijam ogon i zaczynam się powolutku wycofywać. Mimo to wmawiam sobie, że będzie dobrze. Działam wbrew swoim przekonaniom? Może pewne rzeczy po prostu muszą poczekać. To, że nie podejmuję się ich teraz, nie oznacza, że porzucam je na dobre. Mam dość zastoju, dość depresji. Jestem przerażona skokiem na głęboką wodę, tym, że sama sobie to zgotowałam, na własne życzenie. Teraz trzeba tylko stawić czoło wszystkim wyzwaniom. Boję się. Boję się zmian i tego, że coś może mi się stać. Tego, że sama to sobie zrobię. Przywykłam już do demonów, które we mnie żyją. Ale jak będzie to wyglądało tam, w ich towarzystwie? Przebudzą się, odżyją?
Na pewne rzeczy po prostu nie potrafię patrzeć pozytywnie. Nie, bo nie. Argument, który nie jest argumentem. Nie umiem.
Zostawić całe życie za sobą i po prostu jechać. Przyjaciół najważniejszych na świecie, ukochaną babcię, kota śpiącego przy mnie od wieków, teatralne ucieczki, prywatność czerwono-zielonych ścian, jaskółki pod rynną, wierzbę płaczącą za szybą, kurz na półkach, figurę ludzką obwieszoną koralikami. Wszystko to będzie tutaj, a ja będę tam.
Ale wierzę... wiem, że robię to z jakiegoś powodu. To mój jaskółczy lot do subsaharyjskiej Afryki lub południowo-wschodniej Azji, trzysta kilometrów na godzinę.

wtorek, 11 maja 2010

P jak pociągi


Pojawiają się w większości snów, jakie udaje mi się zapamiętać. Zawsze śpieszę się w nich, gubiąc na wielkich dworcach, sprawdzam rozkłady, albo idę po torach lub siedzę w dziwnych wagonach, które później okazują się wcale nie być pociągiem, a jakimś innym środkiem transportu. Nie wiem, dlaczego wciąż mi się śnią. Podobno mają być symbolem podróżowania przez życie wedle ściśle określonego rozkładu, ale pasuje to do mnie jak pięść do nosa. Może więc dlatego, że pociągi zawsze kojarzyły mi się z czymś przyjemnym, a dworcowa atmosfera była zapowiedzią wydarzeń, które urozmaicą w jakiś sposób moje życie, chociażby na krótką chwilę? Pamiętam, gdy jako dziecko jeździłam z babcią i dziadkiem na działkę. Pakowałam kolorowy plecak i ruszałam dziarsko na dworzec. Jechaliśmy przez lasy i wsie, latem, kiedy było gorąco, w pociągach podmiejskich nie zamykano drzwi, więc mogłam stać w przejściu między przedziałami i patrzeć na domy, drzewa i pola, a na peronie w Glinniku zawsze kupowaliśmy lody i szliśmy cztery kilometry do naszego domku nad stawem. Pamiętam też drogę na działkę prababci w Gałkówku; raz było tak gorąco, że asfalt topił się pod butami. Gdyby nie remont, gdzieś tam ciągle byłby odcisk moich sandałów, które nosiłam jako czterolatka. Może przez to do tej pory nie lubię samochodów, a od autobusów wolę tramwaje; lubię słyszeć szum torów, jednostajne stukanie, chowanie bagaży na półki. Parę razy jechałam w nocy, raz w trakcie burzy... Kiedyś nawet piętrowym - to dopiero była frajda. Z góry dużo dokładniej było widać morze.
Nie wiem, która podróż pociągiem była moją pierwszą "poważną", kiedy jechałam gdzieś sama. Zawsze towarzyszy temu dreszcz emocji; czy na pewno wsiadłam do właściwego? Czy rozpoznam swoją stację? A może zasnę i wysiądę dalej niż planowałam? Gdzie wtedy będę i czy uda mi się wrócić? Z prawie wszystkich podróży ciągle mam bilety - każdy z nich jest dla mnie pamiątką, wywołuje lawinę wspomnień, są jak sznurki, na końcu których czekają mnie ludzie, do których tęsknię, do których mam tak daleko, od których dzielą mnie tory i do których wiozą mnie pociągi. Lwia część prowadzi na południe - kierunek: Zawiercie, kierunek: Katowice. Pociągi pozwalają mi uciec. Zamykam się w pustym przedziale, siadam przy oknie i czuję, że na chwilę mogę zostawić za sobą cały mój świat, całe moje życie, żeby od niego odjechać po torach w dal, ku zapomnieniu.

wtorek, 27 kwietnia 2010

Życie erotyczne wilgi


To My, motyle i ćmy, zawieszone w plamie księżyca, która zabarwiła skórę na kolor srebrzystego błękitu. Miękkość i delikatność anielskich piór przynosi ukojenie, za którym tak tęsknimy, a noc sypie sól w otwarte oczy, nie pozwalając zasnąć. Ciepłem oddechu zatrzymujemy wskazówki zegara, próbując namówić je do wędrówki wstecz, sącząc szepty między metalowe serca jego organizmu. Przemieniamy łzy w wino, nigdy odwrotnie. Karmimy się nadzieją o tym, co może nigdy nie nadejść, a co dla nas jest jedynym pokarmem utrzymującym przy życiu, nie pozwalającym odejść od zmysłów. Czy Wy, tajemnicze ptaki moich świtów, wskażecie mi drogę do szczęścia i zapomnienia? Umiecie prowadzić mnie ku upragnionemu, nawet wtedy, kiedy trochę się boję.
Serce, porwij mnie na kawałki jak książkę, niech fruwają w powietrzu kartki mojego ciała, niech targane przez wiatr stworzą papierowy deszcz, z jednym słowem na każdej kropli. I mów, słowem mnie przytul, pośród tego szmeru mojej duszy, opadającej na ziemię jak dywan, rozłożony przed Tobą, byś miękko stąpał, bez strachu o ból, potknięcia, kałuże. Idź po mnie, będę Ci drogą ku ukojeniu, pozwól mi poznać tajemnice Twoich ścieżek.

wtorek, 13 kwietnia 2010

Kłębek myśli XI


Przyjaciół masz cały rok wokół siebie
i zawsze ktoś przy Tobie jest - jak żart.
Przedstawiasz wciąż nową twarz, nową rolę,
do kiedy jesteś pośród nas...

Wieczorem sama w domu, zamknięta w pusty spokój,
przed sobą widzisz jakiś cień...
Dlaczego spuszczasz głowę, odwracasz nagle oczy,
w milczenie znowu cofasz się?

O Magdaleno, Magdaleno,
choć dla wszystkich jesteś, nie ma Ciebie nikt.
O Magdaleno, Magdaleno,
jaka drzazga w Twoim pustym sercu tkwi?

Zabiorę Ciebie z tamtych ścian, wezmę sobie,
nie będziesz już musiała grać, wciąż grać...
Zaczną się znowu zwykłe dni, zwykłe noce,
to wszystko czego dziś Ci brak...


Deszczyk pada, lalala. Jest chujowo, lalala.

sobota, 27 lutego 2010

W rowie z etiudą żałosną


Teatr to miejsce, które kocham i nienawidzę jednocześnie. Miejsce, które zmusza mnie do takiej szczerości, na jaką nigdy nie umiałam się zdobyć, rozlicza mnie z każdego grzechu i wytyka palcami każdy popełniony błąd. Wiem, że może okazać się dla mnie zbawieniem, że może mi pomóc, więc idę tam, by samodzielnie odszukać łagodnej formy spowiedzi, mając świadomość, że zamiast tego może mnie spotkać los ofiary na sali tortur. A ludzie, z którymi tam przebywam? Uczucia jakie do nich żywię są równie ambiwalentne. Czasami lgnę do nich, bo mam świadomość że potrafią mną dobrze potrząsnąć, ale z drugiej strony zaraz uświadamiam sobie, że nie niesie to za sobą nic dobrego. Tam każdy musi istnieć naprawdę, mieć świadomość własnego bytu, aby nauczyć się przywdziewać kostium nieistniejącej postaci, dźwigać bagaż jej doświadczeń, myśleć i czuć jak ona. Musi umieć przyznać się do wszystkich swoich słabości, dać odrzeć się z prywatności, przekartkowywać jak kolorowy album, odepchnąć od siebie strach. A ja wciąż wstydzę się siebie, tego kim jestem, jaka jestem, jak żyję. Nie mogę mówić o marzeniach, bo są niepojęte dla innych, nie mogę wyznać swoich lęków, bo strach przed mówieniem o nich jest jeszcze większy. I te baty, które spadają niespodziewanie w duecie z życzliwym uśmiechem, ukryte między wierszami, uderzają we mnie całą swoją onomatopeicznością niewinnego słowa. Raz czuję się czysta jak łza, raz brudna jak po kąpieli w kałuży pomyj i końskich szczyn. Chcę, jednocześnie nie chcąc. Czasami, kiedy odchylam ciężkie drzwi pokryte złuszczoną, niebieską farbą, postanawiam sobie, że tym razem nie pozwolę na to; że idę tam pracować, nie rozprawiać i słuchać o życiu, którego najchętniej bym się pozbyła. Nigdy się nie udaje. Nie mogę tam też przywdziać cudzej twarzy. Nic nie jest bardziej wyraźne w uśpionym teatrze niż maska noszona na twarzy. Stojąc na scenie można włożyć ich dziesiątki, schodząc z niej - trzeba ściągnąć wszystkie. A ja bez maski czuję się naga, lub jakby ktoś odebrał mi parasol w ulewę dziesięciolecia. Ale w końcu deszcz może działać oczyszczająco, a dla mnie to oberwanie chmury jest jak tona kału spadająca z nieba, wprost na moją wydrwioną duszę z gatunku tych gorszych jakościowo. Może nie stać mnie było na markową, więc postanowiłam zadowolić się podróbką? Na metce napis "Made in Nowhere", plastikowy nos na sznurku i uciekanie w rzeczywistość, która nigdy nie będzie moja.

piątek, 12 lutego 2010

Dywagacje o poranku


Wszystkie suki przeszłości, w zwartym stadzie - wypierdalać! Dość już światów, gdzie słońcami są żyrandole z pokruszonego szkła i energooszczędnych żarówek. Żeby móc tak oddać życie w nieistniejące dłonie aresowej córki, jak podawało się matce zabawkę z Kinder niespodzianki, zbyt skomplikowaną by złożyć ją krótkimi, niesprawnymi palcami kilkulatka. I zapchać się czekoladą, kofeiną, bezkształtną bryłą węglowodanów, białek, tłuszczy, i potasu na skurcze, i nauczyć się rzygać bolesnym kwasem, wyciśniętym z cierpień, który będzie wyżerał dziury w ścianach i podłodze mojego niewidzialnego więzienia. Przynajmniej do czasu połknięcia grudy ołowiu na brzegu Morza Egejskiego, kiedy czas wyryje na skórze głębokie kurze łapki od zbyt częstego zaciskania powiek.
I tego właśnie chcę, bez wstydu wyjść na zewnątrz w środku zimy, okręcona w płaszcz ze słoniny, karmić sikorki. Pozwolić im zeżreć mnie całą, rozdziobać do samej wątroby która nigdy nie odrośnie.
Nie płacz ruda, chłopaki nie płaczą.

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Kłębek myśli X


"Całe ludzkie życie to ruch w półmroku. Żyjemy w zmierzchu świadomości, nigdy w pełni tożsami z tym, kim jesteśmy i za kogo się uważamy. Nawet najwybitniejsi z nas noszą w sobie jakąś próżność i jakiś błąd, którego skali nie znają. Jesteśmy czymś, co następuje podczas przerwy w spektaklu; czasami za drzwiami miga nam coś, co może jest tylko scenografią. Cały świat to zamęt, jak głosy pośród nocy."
Fernando Pessoa

piątek, 15 stycznia 2010

W rowie z kontrolą


Skoro każda część mnie należy do mnie, to czemu żadna nie chce ze mną współpracować? Dlaczego każda ma do powiedzenia coś innego, skoro wszystkie powinny działać razem, jednomyślnie? Dlaczego one, te moje kawałki mięśni, próbują robić coś wbrew mojej woli? A może nawet moja wola obróciła się już przeciwko mnie? Ile właściwie mam siebie samej, ile jest jej we mnie? Chyba tylko tyle, ile potrzeba, by całej reszcie powiedzieć ostatecznie "nie".

czwartek, 7 stycznia 2010

Życie erotyczne sowy


- Kocham Cię, i właśnie przez Ciebie nie mogę myśleć o sobie inaczej jak o samotniku, za dziesięć czy dwadzieścia lat.
- Dlaczego?
- Bo nie można być z kimś przez całe życie, nie obdarzając go całą swoją miłością.
- Będę stała Ci na drodze do szczęścia, stary.
- No i chuj.


Łzy szczęścia mają smak i zapach niepojęty dla tych, którzy nigdy nikogo nie kochali. Nawet perspektywa wyhodowania sobie raka mózgu staje się przy nich mdła. Jest mi tak dobrze, lekko na duszy, wiedząc że dałam mojemu sumieniu odpocząć, a nadziei pogratulowałam. Jeśli to ona jest matką głupich, to jestem najdurniejszą osobą pod słońcem. Ale co z tego, to już nieważne. Niech się teraz dzieje co chce. Bo mnie już jest lepiej.